wtorek, 22 maja 2018

That's the end




   Kim Kibum od długiego czasu nie wytrzymywał, udawał że jest w porządku, nie przesypiał nocy, podczas których nieustannie płakał i myślał nad moim życiem, nad jego sensem. Rano miał mało czasu, by dokładnie zakryć ślady po długotrwałym ryku, by nikt go o nie pytał, by nie wracać do tego tematu. Członkowie zespołu doskonale wiedzieli o jego depresji, ale nie znali jej siły.

   Teraz też plakał. Płakał, kiedy szedł do ich ulubionego lasu, kiedy znajdował odpowiednie drzewo, kiedy wspinał się na gałąź, by zawiązać na niej prawdopodobnie ostatnią w jego życiu pętlę. Jak właśnie teraz siedział na tej gałęzi, z leżącą obok liną, która zaraz mogła obejmować jego szyję, leżącym obok scyzorykiem, na wypadek gdyby świeże rany na ciele miały zastąpić zaplanowany czyn, leżącym obok telefon, z przygotowaną wiadomością "Przyjdźcie do mojego domu teraz, błagam. Przepraszam Was za to i pamiętajcie, że nie przestanę Was kochać", która miała być wysłana do czterech przyjaciół oraz  rodziny w ostatnich jego chwilach oraz leżącym obok zdjęciem piątki szczęśliwych piosenkarzy, obejmujących się nawzajem i szczerzących białe zęby do obiektywu robiącego im zdjęcie, a w tle świecącym na jasny niebieski kolor, bijący od lightsticków w dłoniach fanów.

   Chłopak wziął do drżącej ręki obrazek i chwycił go w drugą, by przypadkiem nie upadł na ziemię.

- Byliśmy tacy szczęśliwi razem, wtedy to gówno jeszcze mnie tak bardzo nie męczyło...

   Powiedział do siebie Kim Kibum, przyglądając się zdjęciu. Patrzył na Jinkiego, najwspanialszego lidera, który zawsze był wesoły, chętny do pomocy innym i szanowany przez ludzi. Patrzył na Jonghyuna, z którym zawsze można było się pośmiać, który pisał dla swoich przyjaciół piękne piosenki i otrzymał miano posiadacza jednego z najpiękniejszych męskich głosów w Korei Południowej. Patrzył na Minho, syna trenera piłki nożnej, o świetnej sprawności fizycznej, zadbanym ciele, który był sukcesywnym członkiem drużyny koszykarskiej. Patrzył na Taemina, wspaniałego, uwielbianego przez fanów tancerza, który poza sławą w zespole chwalił się udaną, solową karierą. I na końcu patrzył na siebie. Na swoją obrzydliwą twarz, przedramię jeszcze nie tak bardzo zniszczone przez ostrza.

- Nieudacznik, życiowa kaleka, "pedał" i "odmieniec".

   Tak opisał siebie krótko, nie mogąc oderwać wzroku od swojej podobizny.

- Dlaczego mi się musiało przytrafić takie życie? Dlaczego nie nikt inny? Przecież Bóg powinien karać złych, przestępców, morderców, gwałcicieli. A nie niewinnych ludzi, którzy nie zawinili nigdy, którzy starali się być dobrzy, którzy chcieli żyć normalnie, być szczęśliwi, otoczeni przyjaciółmi. Czym ja zawiniłem, by tak żyć?!

   Wykrzyknął pod wpływem emocji, odkładając zdjęcie i schował swoją twarz w dłoniach, chwilę potem zanosząc się głośnym płaczem. Takim samym płaczem, jak każdej nocy. Płakał długo, bardzo długo, jednak po upływie piętnastu minut mógł wolno odsłonić twarz i patrzeć na przedmioty.

   Nie zostawiał po drodze żadnego śladu, po którym mógłby wrócić. Już postanowił, że zakończy swoje życie. Czuł strach przed tym, co chciał zrobić, ale nie widział sensu dalszej walki. Chwycił do rąk scyzoryk, w który najpierw się wpatrywał, dopiero potem zbliżając ostrze do przedramienia, by zostawić nowe ślady.

- I tak nie ma sensu. Nie ma dla mnie miejsca na tym niesprawiedliwym świecie. Moje życie to błąd. Nikt się nie przejmie moim zniknięciem o ile ktokolwiek to zauważy. A nawet jeśli, chwile będzie im smutno, a potem nikt nie będzie pamiętał, kto to był Kim Kibum.

   Patrzył na spływające po jego ręce stróżki krwi. Nieustannie ciął swoje ciało, pozwalając czerwonej cieczy brudzić jego ubrania. Cały drżał, tracił siłę, w wyniku czego ostry przedmiot wysunął mu się z dłoni i spadł na ziemię. Kibum wolno powędrował za nim wzrokiem, równie wolno wyciągając rękę za przedmiotem, jakby chciał go złapać. Ale było za późno, scyzoryk już dawno leżał na ziemi.

   Mijały kolejne minuty, a jemu nie poprawiało się. To chyba był ten moment, moment w którym powinien ostatni raz spojrzeć na świat, napisać do najważniejszych dla niego osób i pozwolić objąć się przez linę. Linę, którą ciągle drżącymi dłońmi przełożył przez głowę i której pozwolił jeszcze chwilę zwisać z jego karku. Wziął ostrożnie zdjęcie do rąk, by popatrzeć na nie ostatni raz, a zaraz potem schować w kieszeni spodni, wziął telefon do rąk, nie chcąc go upuścić i napisał SMSa do Jinkiego, do Jonghyuna, do Minho, do Taemina, do swojej matki, a po wysłaniu zablokował go i trzymał. Uniósł głowę do góry, by przez łzy stojące w jego oczach popatrzeć na otaczające go drzewa i pomyśleć, że jeśli je jeszcze zobaczy, to tylko z góry. Spojrzał jeszcze tylko na linę, z zawiązaną pętlę na drzewie po jednej stronie, po drugiej natomiast z luźno zwisającą z jego szyi drugą pętlą. Słyszał w głowie łomot serca, przez który drżał, słyszał śmiechy przyjaciół, słyszał czułe słowa swojej rodzicielki, słyszał krzyki swoich fanów. W tej chwili kolejne łzy zaczęły spływać po jego policzkach, a sam Kim Kibum już nie wytrzymywał, chciał to zakończyć.

- Wybaczcie...

   Wyszlochał ostatnie słowa w swoim życiu, wziął ostatni wdech w swoim życiu i zsunął się z gałęzi, kończąc swoje życie, które było błędem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz